Był piękny, słoneczny dzień, żar lał się z nieba zagrzewając powietrze do niemożliwych temperatur. Zimny wietrzyk bawiący się między koronami drzew nadawał ukojenie w taki parny dzień.
Biegłam szybko oddalając się od "zamku". Nie było to nic nowego przynajmniej raz w tygodniu robię coś takiego i za każdym razem, jestem łapana przez naszego jakby go nazwać kamerdynera? ochroniarza? mniejsza z tym. Tego dnia pobiję swój rekord, ostatnio dobiegłam do polany teraz już mam ją za sobą.
Nagle jak się o coś nie potknę, jak nie polecę do przodu, ryjąc twarzą o ściółkę. Spojrzałam na przedmiot, który spowodował mój wypadek. A, więc nie myliłam się powiedziałam w myślach. Otóż wywaliłam się o wyciągniętą stopę naszego... pracownika, wcześniej wspomnianego. Był to wysoki mężczyzna o ciemnej karnacji i czarnych oczach. Budową ciała pozazdrościł by mu nie jeden kulturysta. Na jego łysej przepraszam ogolonej głowie odbijały się promienie słońca.
- Nowy rekord - powiedziałam szczerząc się. On niewzruszony podszedł i przewiesił mnie sobie przez ramię. - A ty jak zwykle małomówny - mruknęłam już się nie śmiejąc. Poklepałam go w łysą głowę - ojciec będzie dumny, że nie dałeś mi uciec.
Resztę drogi szliśmy w ciszy, a raczej on szedł ja wisiałam bezwładnie na jego ramieniu, czekając jak z powrotem znajdę się w ponurym "zamku" bo tak nazywałam duży dwór, w którym mieszkam. Znów zostanę zmuszona do szycia, noszenia gorsetu, tych niewygodnych kiecek, uczenia się jak to powinna zachowywać się dama, no i gotować, ale to jednak lubię.
W końcu las się skończył i wyszliśmy na duże podwórze z pięknymi krzakami w najróżniejszych kształtach i kwiatami itd.(za dużo wymieniania >.<). Słońce od razu gdy tylko znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni zaatakowało moją skórę. Życie albinosa jest takie trudne, nasz skóra jest potwornie podatna na promienie UV, co przeszkadza, zwłaszcza jeżeli mieszkasz w miejscu gdzie słońce świeci przez większą część roku.
W końcu znaleźliśmy na ogromnej werandzie, z pięknie rzeźbionymi filarami. Kiedy tylko moje stopy dotknęły desek, przyleciała jedna ze służących, drąc się w niebogłosy:
- Panienko Zu, panienko Zu - wnerwia mnie tą "panienką". Szczupła kobieta w prostej sukience z upiętymi czarnymi włos leciała w moją stronę. - Znowu panienka uciekła, lord będzie wściekły.
- Mniejsza z tym - machnęłam ręką - ale ile razy mam ci powtarzać, że masz nie mówić mi "panienko" - mruknęłam.
- Zu! - rozległ się wrzask, kory poniósł się w głąb lasu. Nagle zza zakrętu wyleciała, kobieta, była ona trochę przy kości, żeby nie powiedzieć gruba. Miała na sobie długą, bogato zdobioną suknie, szła majestatycznie w moją stronę, wypinając swój ogromny biust. Była niska, jej włosy zawsze upięte były w kok. Podleciała do mnie i złapała za ucho ciągnąc niemiłosiernie w stronę biura ojca - dziecko ile ja mam ci razy powtarzać, PRZESTAŃ UCIEKAĆ! - darła się na cały dworek. - Zaraz pogadasz sobie z ojcem zobaczymy co powie.
- Mamo - jęknęłam, zgarbiona starając się by ucho mniej bolało - boli.
- Cicho bądź. Gdybym ja coś takiego robiła... - przestałam jej słuchać, zawsze snuła takie wywody. Ciągnęła mnie przez bogato zdobiony przedpokój, do bólu obwieszony obrazami i ozdobiony złotem. Doszłyśmy do dużych dębowych drzwi, które dzieliły mnie od gabinetu ojca. Matka bez pukania wparowała do środka, podczas kiedy tata omawiał jakieś sprawy z nieznanym mi mężczyzną. Tata był osobą średniego wzrostu w podeszłym wieku. Ciemne przerzedzone włosy były starannie przylizane, a niebieskie tęczówki zdradzały jego mądrość.
- Patrz co twoja genialna córka zrobiła- wrzasnęła, owy nieznajomy, osiwiały ze wszystkich stron, podskoczył na krześle z przerażenia. Matka wytargała mnie przed siebie i targała za ucho, chyba mi je oderwała ;.;. - znowu. - On tylko westchnął.
- Przepraszam pana, resztę omówimy jutro - wyciągnął rękę do przerażonego faceta, ten szybko ją uścisnął i wybiegł jakby się paliło. - Melindo, proszę puść ją i uspokój się. - Kobieta mnie wypuściła, lecz o spokoju nie było mowy.
- Ryszardzie jak mam się uspokoić spójrz na nią wygląda jak przybłęda - zagrzmiała.
- Wyjdź proszę pogadam z nią - poprosił i zanim matka zdążyła coś powiedzieć podleciał do niej i wywalił za drzwi. Opadłam na krzesło. Biuro ojca było nawet przytulne duże okno, przez które do środka wpadały promienie słońca oświetlając białe ściany, duże biurko i ogromną biblioteczkę. On usiadł za biurkiem, spojrzał na mnie po czym wybuchnął śmiechem.
- No co? - powiedziałam naburmuszona.
- Wyglądasz co najmniej śmiesznie z tym błotem na twarzy - wykrztusił.
- Nie wiesz że maseczki z błota dobrze robią na cerę? - spytałam śmiejąc się razem z nim. Dopiero po chwili mogliśmy rozmawiać.
- Ale mogłaś przynajmniej dzisiaj sobie odpuścić - mruknął.
- Spasowałam kiedy próbowali mnie udusić zakładając gorset - powiedziałam uśmiechając się, a on go odwzajemnił.
- I co ja z tobą mam - westchnął.
- Nie lubię tego wszystkiego. Źle się czuję zamknięta tutaj - nigdy nie opuszczałam dworu dalej niż dzisiaj. Z ludzi to widuje tylko moich rodziców, służbę i czasem się zdarzy, że spotkam któregoś ze wspólników ojca.
- Dobra, dobra idź się przebrać i umyć - powiedział z rezygnacją.
Wstałam z fotela i jak burza poleciałam do swojego pokoju. Przypuszczalnie pokojówki przygotowały już kąpiel.
Leżałam rozwalona na łóżku, zastanawiając się nad swoim życiem. Jestem, jak już wspomniałam, albinoską, śnieżno białe włosy i jasna cera, które kontrastowały z krwisto czerwonymi oczami. Byłam inna niż wszyscy, miałam nienaturalnie długie uszy i wysoko osadzone kości policzkowe. Moi rodzice tak naprawdę nimi nie są, od początku zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem ich biologiczną córką. Mam szesnaście lat i jestem typem człowieka, który nie lubi siedzieć w jednym miejscu. Potrafię latać w tę i z powrotem bez przerwy, lecz jestem potworną ciamajdą, przynajmniej ja tak uważam... Moje dalsze rozmyślenia przerwał czyiś krzyk:
- Zu kolacja.
- Już idę - odparłam i pobiegłam na dół.
~~~~~~~~
Coś jest nie tak, pomyślałam biegnąc przez las, jak zwykle uciekałam z domu, lecz od kąt tylko wyszłam miałam złe przeczucie. Stanęłam i nasłuchiwałam, nic cisza. Już zaczynało zmierzchać, więc od dawna powinnam być niesiona do domu przez Kamiego(ochroniarz, kamerdyner... nie mam zielonego pojęcia).
Zawróciłam idąc pomału. Byłam jakieś dobrych kilka metrów od dworku kiedy to zobaczyłam. Jasna łuna oświetlająca ścianę lasu. Podeszłam bliżej i to co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Przede mną majaczyła nasza posiadłość, która była pożerana przez płomienie. Stałam jak wryta wpatrując się w płonący dom. Nagle zobaczyłam jakiś ruch z boku, spojrzałam tam i zobaczyła człowieka w czarnym płaszczu, na twarzy miał żelazną maskę, od której odbijało się światło wydzielane przez płomienie. W ręce trzymał miecz o lekko zakrzywionej klindze, z którego kapała krew. Przed nim leżały trzy ciała, nawet z tej odległości widziałam kto to jest. Upadłam na kolana, a po policzkach zaczęły spływać słone krople, które następnie spadały na trawę.
Najbliższe mi osoby zostały zamordowane powiedziałam jak na dobitkę. Nie wybaczę tej osobie, nie wybaczę tego co mi zrobił. Wstałam z ziemi i spojrzałam tam gdzie stał morderca, lecz jego już nie było, zostały tylko trzy ciała i potworny smutek.
~~~~~~~~
Stałam patrząc smutno na kilka świeżych grobów. Oczy znów zapiekły, lecz powstrzymałam łzy. Słońce jak na przekór wszystkiemu świeciło, radując wszystkich wokoło. Wszystkich prócz mnie. Uklękłam, pomodliłam się po czym powiedziałam:
- Nie martwcie się dopadnę tego kto to wam zrobił powiedziałam, obiecuję - po policzku spłynęło mi kilka łez.
Wstałam z ziemi, otrzepałam kolana i odwróciłam się zarzucając na głowę kaptur. Jeszcze raz odwróciłam się i spojrzałam za siebie na, groby stojące samotnie, na klifie ponad morzem mieniącym się wszystkimi kolorami w letnim słońcu.
- Obiecuję szepnęłam i odeszłam...