niedziela, 9 grudnia 2012

2: "Jaskinia i chłopczyk"

     Tego dnia pogoda jakby chciała mi zrobić na złość nie dość, że temperatura była dobrze po niżej zera to jeszcze trafiła mi się potworna śnieżyca. Biała ściana wirujących gwiazdeczek pokrywała wszystko i wszystkich nie przeniknioną warstwą. Zaspy zwiększały się z minuty na minutę, utrudniając podróż. Mogło by się wydawać, że u góry siedzi ogromny olbrzym i rwie chmury zrzucające je na ziemię.
     Ja samotnie przedzierałam się przez góry tej "bitej śmietany" chcąc jak najszybciej znaleźć schronienie. Chłód przenikał przez materiał moich ubrań i powodował dreszcze, a jeżeli chodzi o palce u stóp i rąk to ich prawie nie czułam.
     Nagle na horyzoncie ledwo widoczny z tej odległości zamajaczyła jakaś ciemna kształt, ogromny ciemny kształt poprawiłam się. Wytężyłam wszystkie mięśnie i czym prędzej ruszyłam w tamtą stronę. Chwile później stałam przed obszernym wejściem do jaskini.
     - Zu, ty to masz szczęście dziewczyno - mruknęłam do siebie dumna ze swojego odkrycia.
     Owa jaskinia nie wyglądała zbyt zachęcająco. Mrok zalegający wewnątrz nie zapraszał do wejścia. Mimo wszystko z białego piekła wkroczyłam pomału do wnętrza pieczary. Ciemność pomału pochłaniała mnie i zadawała się przytłaczać swoją obecnością. To był mój żywioł mrok, nieprzenikniona ciemność, czerń oblewająca mnie ze wszystkich stron była moim bratem, nic nie mogło go zastąpić. Dlaczego? Ponieważ należę do rasy elfów, która od zawsze kryła się w mroku, nasze uszy są czulsze niż innych, nasz wzrok jest idealnie przystosowany do czerni nocy, a w słońcu są tylko zawadą.
      Napawając się tym, weszłam głębiej badając wnętrze jaskini. W końcu zdecydowałam, że to będzie najlepsze miejsce. Położyła swoje rzeczy na ziemi i zajęłam się przygotowywaniem ogniska.
      Dwie godziny później siedziałam przy niewielkim ognisku ogrzewając swoje zmarznięte kończyny i zajadając wyśmienity gulasz. Nie uśmiechało mi się rozpraszać zaległą tu ciemność, no ale trzeba się ogrzać za nim wyruszę dalej. Oparłam się o ścianę pieczary.
      Po chwili usłyszałam cichy szelest i coś jakby ktoś przejeżdżał żelazem po kamieniu. Momentalnie spięłam się i wytężyłam słuch, odgłos nie ustawał, a raczej się wzmógł i rozmnożył. Teraz już było ich co najmniej siedmiu. Położyłam rękę na rękojeści miecza i czekałam na najlepszy moment, nie poruszałam się, żeby mieć przewagę w zaskoczeniu.
      Nie musiałam długo czekać, już po chwili, jedna z bestii zbliżyła się na tyle, że w świetle ogniska jej zmodyfikowane ciało było aż nazbyt widoczne. Od pasa w górę kobieta, a pozostała część cielska należała do lwa. Teraz już byłam pewna co to jest. Otóż znajdowałam się w gnieździe sfinksów. Westchnęłam, nie były one znów, że jak genialnymi przeciwnikami, ale cała ich grupa mogła przysporzyć nie małych problemów.
      Tak więc to one musiały być sprawcami zaginięcia tych karawan mojego zleceniodawcy. Wstałam, wyciągając miecz z pochwy, a potwory jak jeden mąż warknęły groźnie.
      - Show must go on - powiedziałam uśmiechając się i rzucając w sam środek grupy monstrów. W ręce trzymałam nie dwa, ale jeden miecz, tak banda słabiaków nie zasługiwała na poznanie mojej najlepszej techniki walki. Cięłam, dźgałam, odskakiwałam w prawo w lewo mimo tych wszystkich czynności nie udało mi się wyjść z tego bez jakiejkolwiek rany. Parę zadrapań na policzku i ramionach, oraz mocno obolałe żebra, gdyż jedna z kreatur zdołała mnie dosięgnąć swoją ogromną łapą.
      Głowy spadały jedna po drugiej, krew zalała całą jaskinie a rozczłonkowane ciała walały się na jej dnie, a powietrze było ciężkie od odoru śmierci. Z obrzydzeniem starłam szkarłatną ciecz z ostrza i schowałam go z powrotem. Westchnęłam zdegustowana tym widokiem, podeszłam do plecaka i wyciągnęłam grubą, bardzo zniszczoną księgę. Zaczęłam kartkować stare stronice, które wydawało się, że rozpadną się w rękach, jak zwykle mrucząc swoją formułkę, która od zawsze towarzyszyła mi przy otwieraniu tego tomu:
      - Nienawidzę magi.
      W końcu znalazłam odpowiednią stronę i przeczytałam, dokładnie każdą literę:
      - Stevira heli(zniknijcie)
      Ciała uniosły się i po chwili nie było po nich śladu. Zerknęłam na siebie od stup do głów ociekałam posoką tych bestii. Westchnęłam:
      - Nie warto było. - Nagle do głowy przyszła mi pewna myśl - skoro jestem w gnieździe sfinksów to jakby się zastanowić to one uwielbiają ciepło, a zwłaszcza gorące źródła, a skoro osiedliły się w takim miejscu to gdzieś w pobliżu powinny być kilka cieplic(dop. aut. nie maiłam pojęcia jaki wstawić synonim, a ten jest trochę dziki, ale co poradzę xD). Nucąc pod nosem jakąś melodię. Ruszyłam jeszcze głębiej w trzewia pieczary. Szłam może pół godziny, kiedy powietrze zaczynało się robić cieplejsze i coraz bardziej duszne. Chwile później znalazłam się nad ogromnym jeziorem z którego unosiła się obficie para. Kucnęłam i zanurzyłam rękę w wodzie, była gorąca. Uśmiechnęłam się zadowolona. Nie czekając na zaproszenie zrzuciłam brudne ciuchy i zanurzyłam się w niej. Czułam jak pomału moje mięśnie się rozluźniają i w zmarzniętych kończynach znów zaczyna krążyć krew. Długo tak siedziałam mocząc się, ale w końcu wyszłam i wróciłam do obozowiska.
      Brudne ciuchy rzuciłam koło przygasłego ogniska, posłużą mi jako opał. Mogła bym je wyprać, ale już bym ich nie założyła, bo nienawidzę krwi i brzydzi mnie myśl, że mogła bym nosić coś co było w niej maczane. Wcześniej zabrałam ze sobą świeże ciuchy które teraz miałam na sobie. Zabrałam się za ponowne rozpalanie ognia.
      Po kilku nieudanych próbach w końcu udało mi się zapalić suche patyki. Usiadłam koło ognia dorzucając skrawki ubrań.
      - Jutro wracam po nagrodę i idziemy dalej - powiedziałam sama do siebie. Za każdym razem kiedy to robiłam czułam jak bardzo czasem brakuje mi kogoś z kim mogła bym porozmawiać, zwierzyć się, podróżować...
      - No weź się w garść kobieto, od kiedy ty jesteś taka wrażliwa? - powiedziałam z udawanym rozbawieniem, klepiąc się dłońmi po twarzy. Podciągnęłam kolana pod brodę, zakrywając się szczelnie płaszczem i opierając się w ten sposób zasnęłam.


~~~~~~

      Nie spałam już od dłuższego czasu. Obudziło mnie ciche szuranie i kroki, dziwnie brzmiące na tle kamienia. Kiedy przybysz był kilka kroków ode mnie, jednym szybkim ruchem wyciągnęłam miecz i przystawiłam mu go do gardła. Otworzyłam oczy i spojrzałam na osobę, która przeszkodziła mi w moim śnie. Z nie ukrywanym zdziwieniem zobaczyłam, że przede mną nie stoi jakiś złodziej, jak pierwotnie mi się wydawało, tylko na oko ośmioletni chłopczyk. Patrzył na mnie przerażonymi szmaragdowymi oczami wielkości spodków. Pospiesznie schowałam ostrze z powrotem.
      - Co ty tu robisz? - spytałam z troską, ponieważ był on brudny, a jako ubranie służyła mu zwykła szmata, a buty? on ich w ogóle nie miał. Ogólnie cała jego postawa prezentowała się nędznie, twarz umorusana błotem(zresztą jak całe jego ciało)wręcz błagała o kąpiel. Jasne, blond włosy sklejone w tłuste stronki, sklejone łojem i błotem wykręcały się we wszystkie strony. Jego niebieskie oczy wyglądały jak dwa kryształy, czyste, odbijające nawet najmniejszy promień światła, przypominały gwiazdy. W jego wzroku czaił się lęk, który krępował jego ruchy. Wtedy to spojrzenie przypominało wzrok małego szczeniaczka, który wpakował się w kłopoty i oczekiwał kary. 
      Osobiście rzadko ukazuje uczucia, od kiedy to się stało prawie nigdy... posmutniałam na to wspomnienie. Płonący dom, troje ludzi leżących w kałuży krwi przed wrotami... "Otrząśnij się warknęłam do siebie w myślach" potrząsnęłam głową pozbywając się resztek wspomnień i skupiając na stojącym przede mną chłopcu. 
      - Siadaj zaraz rozpalę ognisko - mówiłam robiąc mu miejsce, ale on się nie ruszył. - No mówię przecież klapnij sobie obok mnie. - Poklepałam miejsce obok siebie i wyszczerzyłam białe zęby w uśmiechu, którego on nie mógł zobaczyć z powodu kaptura, który miałam zarzucony na głowę. - W takim razie ty się rozgość, a ja pójdę po patyki na ognisko. - Wstałam i wyszłam z jaskini. Po kilku minutach wróciłam z całym naręczem badyli. Rozglądnęłam się za chłopakiem. On siedział cicho w koncie przyglądając mi się uważnie. Rzuciłam bagaż gdzieś w bok, biorąc trochę gałęzi i podchodząc do miejsca, w którym jeszcze nie dawno palił się zbawienny płomień ogrzewający wszystko i wszystkich nawet w najgorszy ziąb,
      Po chwili jaskinię oświetlił, wesoły płomyk, który syczał i lizał patyki, podrzucane przeze mnie. Złapałam za garnek i zrobiłam trochę mojego popisowego gulaszu.
      W tym czasie ten dzieciak patrzył na mnie, ani razu się nie odzywając. Kiedy danie było gotowe podsunęłam mu miskę, on spoglądał to na mnie to na pachnącą smakowicie zawartość miski. Niestety nie mógł się oprzeć mojej potrawie. Chwycił ją i chwilę później wysunął ją do mnie z powrotem prosząc o więcej.
      Zeżarł wszystko do ostatniej kropli. Mój gulasz ;.; Moje zdolności kulinarne widocznie sprawiły, że stał się śmielszy, gdyż podszedł bliżej ogniska, lecz i tak daleko ode mnie. Zerknęłam na niego, cały się trząsł z zimna. Sięgnęłam do plecaka i wyjęłam mój zapasowy płaszcz i rzuciłam mu go. Chłopak nie wiedząc co się dzieje zaczął szarpać się z materiałem, który wylądował na jego głowie, powodując chwilową utratę wzroku. Wyglądało to tak komicznie, że nie mogłam się powstrzymać i rechotałam jak głupia. Kiedy w końcu udało mu się wyzwolić spojrzał na mnie zły. Po czym wziął do ręki płaszcz i dokładnie się mu przyjrzał.
      - To zwykła peleryna załóż będzie ci cieplej - powiedziałam uśmiechnięta patrząc na niego. Chłopak zarzucił go sobie na ramiona i przykrył ze wszystkich stron, tak, że wystawała tylko płowa czupryna.
      - Jak masz na imię? - spytałam on się wzdrygnął i spojrzał na mnie, dziwnym wzrokiem. - Umiesz, chyba mówić? - zaśmiałam się, to było pytanie retoryczne. Wydawało mi się, że on nie rozumie tego co mówię. - zrobimy tak - odparłam zrezygnowana, uniosłam kciuk i pokazałam na siebie - Zu, a ty? - pokazałam na niego. Chyba nie zrozumiał, więc powtórzyłam tę czynność. - Zu, rozumiesz? Z-U, Zu - powtórzyłam kilka razy i przeliterowała, wydawało mi się, że załapał.
      - Darmar - odparł z dziwnym akcentem. Zmrużyłam oczy.
      - Więc jesteś Zorminem - powiedziałam w innym języku. Jak mogłam tego nie zauważyć. Zormini to rasa pół ludzi, pół zwierząt, a on ma doskonale widoczny koci ogon i te oczy, jak ja mogłam tego nie zauważyć?
      - Więc znasz nasz język - odparł zdziwiony.
      - Kiedy mieszkałam przez kilka lat w waszym kraju, ale co ty tu robisz? Przecież wasze państwo leży głęboko w lasach Amazonii, a aktualnie znajdujemy się gdzieś w gęstych lasach Europy.
      - To długa historia - odparł odwracając wzrok.
      - Mamy dużo czasu, opowiadaj.
      Na chwilę zapadła cisza. Chłopak najwidoczniej bił się z myślami czy może mi powiedzieć czy lepiej tego nie robić. Czekałam cierpliwie nastawiając wody na cherbatę. Nie musiałam na szczęście długo oczekiwać na jego historię.
      - No to było tak...

CDN
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Kolejny pościk, ludzie jestem taka dumna z niego, to jest chyba najlepszy post jaki napisałam, więc się cieszę. Pozdrawiam wszystkich i czekam na wasze opinie, papatki ludziska ^^

poniedziałek, 3 grudnia 2012

1: "Wigilia"

       Z nieba sypały się białe płatki opadając leniwie na zaśnieżone ulice. Słońce pomału znikało za horyzontem, sprawiając, że śnieg mienił się milionami diamentów, a niebo barwiło się na czerwono. Był 24 grudnia Boże Narodzenie, wigilia tego dnia wszyscy świętowali, bawili się zajadając najznakomitsze smakołyki. Tylko jeden samotny podróżnik snuł się ulicami miasta, którymi co jaki czas przebiegał przebiegali ulicą by jak najszybciej znaleźć się w swoich mieszkaniach, wraz z rodziną.
      Obcy miał na sobie długi czarny płaszcz, który miał już swoje lata, średniej wielkości plecak, w którym znajdował się cały jego dobytek oraz dwa całkowicie różne od siebie miecze, który wraz z plecakiem spoczywał na plecach podróżnika.Mroźny wiatr przyprawiający innych o dreszcze bawił się kapturem, nasuniętym na głowę, tajemniczej postaci.
      Mimo iż zimno przenikało mnie do szpiku kości nie okazywałam tego szłam dalej szukając wzrokiem jakiejś karczmy. Dopiero jutro miałam zamiar pójść do zleceniodawcy po szczegóły misji. Trafiłam mi się bardzo dobrze płatna praca, a teraz bardzo tego potrzebowałam. Przyglądałam się ukratkowo każdemu domu z osobna by nie przeoczyć przedmiotu mojego zainteresowania. Zerknęłam właśnie w jedno z okien, w którym zobaczyłam latające w tą i z powrotem dzieci śmiejące się głośno, dwoje rodziców rozradowanych widokiem swoich dzieci stawiało na stole najrozmaitsze dania. W głębi domu stała wysoka choinka z szyszkami i palącymi się wesoło świecami. Poczuł ukłucie w żołądku i oczy zapiekły mnie.
      Dlaczego to wszystko musiało się tak potoczyć powiedziałam w myślach odwracając wzrok i idąc dalej. Nienawidziłam tamtego domu zawsze chciałam się stamtąd wyrwać, ale nie w taki sposób nie za taką cenę. Mimo wszystko kochałam moich rodziców, kochałam te nierozgarnięte służące i Kamiego, którego funkcji nie znam do dziś.
      W końcu ujrzałam karczmę, wyglądała naprawdę przyzwoicie, w porównaniu z tą, w której zatrzymałam się ostatnio. Zdrapane ściany, w powietrzu unosił się odór potu i dymu, oberżysta wycierał brudne kufle, uświnioną szmatą przez co były one w jeszcze gorszym stanie niż wcześniej, a pokoje... jednym słowem masakra. Śmierdzący siennik, w którym mieszkały pchły i pluskwy, byłam tam jedną noc, dziękuję za więcej.
      Już od ponad roku prowadzę takie życie, wędruję to tu to tam, co jakiś czas znajdzie się jakaś robota, ale moim głównym celem jest znalezienie morderców moich rodziców, o tego nigdy nie zapomnę to jest mój pryiorytet, zemsta.
      Weszłam do środka, czemu towarzyszył cichy brzęk dzwonka, od razu czując ciepło bijące z paleniska. Podeszłam do kontuaru i przestępując z nogi na nogę, by szybciej się ocieplić, czekałam na właściciela. Za mną na schodach rozległy się kroki odwróciłam się i zobaczyłam pulchną kobietę w pięknej sukni świątecznej. Widząc mnie stanęła jak wryta, każdy tak reaguje, ponieważ nigdy nie ściągam kaptura przy ludziach, a będąc albinosem, mam jasną cerę białe włosy i krwisto czerwone tęczówki. Moje oczy wraz z czarnym płaszczem i kapturem zsuniętym na głowę robiło nie małe wrażenie. No bo kto by się nie wystraszył obcej osoby w dziwnym stroju i jarzących się czerwonych tęczówek, spoglądających lodowato spod kaptura.
      Kobieta zaczęła się jąkać przerażona:
      - T..t..ak?
      - Chciałbym wynająć pokój - odparłam lodowato, zaraz padnę ze śmiechu, uwielbiam reakcję ludzi na mój widok.
      - O...o... czywiście p... p... roszę za...za... mną - odparła ledwo trzymając się na nogach z przerażenia.
      Ruszyłam za kobietą na schody, zostawiając pustą salę z palącym się w palenisku ogniem. Szłyśmy szerokim korytarzem z wieloma różnymi drzwiami, w końcu zatrzymała się przy jednych.
      - P...prosz... proszę zacz...ekać - wyjąkała i zniknęła w innym pomieszczeniu. Po chwili wybiegła niosąc klucz - proszę - powiedziała słabo.
      - Ile za jedną noc?- spytałam z lodowatym spokojem.
      - Dw... dwa złota - odparła.
      - Dobrze, o której kolacja?
      - Przyniosę ją o osiemnastej - powiedziała i zniknęła w jednym z pomieszczeń.
      Kocham to w duszy zwijałam się ze śmiechu. Włożyłam klucz do zamka i przekręciłam rozległo się ciche kliknięcie. Uchyliłam drzwi i niczym duch weszłam do środka, padłam zmęczona na łóżko. Zdjęłam plecak i położyłam go koło posłania, a dwa miecze obok poduszki. Wpadłam już w taki zwyczaj nie rozstaję się z nimi. Dostałam je od krasnoludów za pomoc w pozbyciu się darhounów z ich kopalni, były to stworzenia wielbiące tunele, żywiły się mięsem, pożerały wszystko i wszystkich. Miały ciemną skórę i długie pazury, były prawie całkowicie ślepe lecz słuch doskonały, duże małżowiny uszne pozwalały na usłyszenie nawet najdrobniejszego szmeru. Ich postura była lekko zbliżona do człowieka, lecz to tylko złudzenia. Te miecze były darem od krasnoludów, najznakomitszych kowali na świecie, dlatego dbałam o nie jak najbardziej. Były one z tak zwanej elfiej stali, ponieważ w odpowiednich rękach stawał się twardy jak elfy, lecz tak się tylko mówi, stworzenia najdoskonalsze ze wszystkich na świecie. Nie są one widywane, ponieważ chowają się przed ludźmi, a to dlatego iż od małego wpajano im zasadę, że z takimi podrzędnymi rasami nie warto zawierać jakichkolwiek kontaktów, są oni tylko skutkami ubocznymi Bogini Muny, stworzycielki wszystkiego co istnieje na świecie.
      Należę do tej rasy lecz rodzice nauczyli mnie jak powinien zachowywać się normalny człowiek, a ten punkt myślenia jaki przedstawiają "najwspanialsze na świecie stworzenia" jest zły.
      Z ciągnęłam płaszcz i ułożyłam się wygodniej, po chwili odpłynęłam w objęcia Morfeusza.
      Z drzemki wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi, wstałam zarzuciłam płaszcz i podeszłam otworzyć. W progu stała blond włosa dziewczyna na oko szesnastoletna, byłam od niej wyższa o głowę, choć do wysokich nie należę. Spoglądała zawstydzonym wzrokiem to we jedną to w drugą stronę.
      - Yyyy... ten no, pańska kolacja - powiedziała podsuwając mi pod nos tacę.
      - Dziękuję - odparłam chłodno i już miałam zamknąć drzwi kiedy ta dziewczyna, powiedziała:
      - Nie potrzebujesz czegoś jeszcze? - spytała na jednym tchu, nie bała się, czyli, że wpadłam jej w oko, westchnęłam, takie trudne przypadki zdarzają się rzadko, ale jednak to już trzeci raz.
      - Nie - mruknęłam i już miałam zamknąć drzwi kiedy ona dodała:
      - To jeżeli będzie ci coś potrzebne to proszę wołać - mówiła, a w jej głosie słychać było nadzieję. Zatrzasnęłam i podeszłam do małego stolika znajdującego się na środku pokoju. Rozglądnęłam się, było tu przytulnie ściany pomalowane na jasny kolor, gdzieś tam wisi obraz, z prawej komoda ze sztucznymi kwiatkami. Klapnęłam na krzesło zrzucając po drodze okrycie i zaczęłam zjadać wszystko z talerza nie patrząc nawet na jego zawartość.
      Na tym świecie jest jeszcze jeden paradoks, dla którego muszę ukrywać swoją płeć, otóż każda samotnie podróżująca kobieta jest uważana za czarownice. Może brzmi śmiesznie, ale tak nie jest właśnie z tego powodu w ciągu trzech lat wymordowano 10 tyś kobiet, może i błahostka, ale kiedy ktoś widzi, że jakaś pani wędruje samotnie do miasta obok już jest skazana na śmierć. Dlatego muszę udawać kogoś kim nie jestem.
      Skończyłam jeść, ściągnęłam buty i nienadające się do spania skórzane spodnie. Przeważnie chodziłam w bluzce, ze skóry z krótkim rękawem, nie dopasowaną idealnie do tali i podobne spodnie, pod koszulką zawsze miałam bandaż, którym oplatałam klatkę piersiową by zakryć piersi, które i tak niebyły duże. 

~~~~~~

     Wstałam jeszcze przed pierwszymi promieniami słońca, podeszłam do komody, na której stała miska i dzban z wodą. Obmyłam twarz i zebrałam swoje rzeczy. Wyszłam cicho z pokoju. Byłam mistrzem w poruszaniu się w ciszy, byłam jak duch, nawet najbardziej skrzypiąca podłoga nie wydawała żadnego dźwięku pod moimi stopami.
     Zeszłam po schodach na dół, palenisko nie płonęło co oznaczało, że gospodarze jeszcze śpią. Podeszłam do lady i położyłam trzy złote monety, to było za dużo, ale kogo to obchodzi(dop. aut.:dwie złote monety to tyle ile sto złoty, a srebrne to jeden złoty, zdzierstwo w tych knajpach ;P). Wyszłam na pogrążoną w mroku ulicę i zaczęłam iść w stronę, rynku miasta.
     Kilka minut później stałam przed wielką rezydencją, zdobioną złotem i pięknymi rzeźbieniami. Poszłam na tyły posiadłości i przyjrzałam się jej uważnie, koło domu rósł duży dąb o rozłożystej koronie, dotykającej domostwa. Podeszłam do niego i zaczęłam wspinać się po konarze do góry. W końcu znalazłam się przy jednym z okien, wyjęłam mały nóż myśliwski z cholewki buta i otworzyłam je, wślizgnęłam się do środka i rozejrzałam. Gdzie nie spojrzeć tam różowe króliczki, misie i inne bzdety. Na ścianach widniała różowa tapeta kolorowe pluszaki. W centrum stało ogromne, okrągłe łóżko z pościelą o tym samym kolorze co reszta pokoju, a nad nim znajdował się baldachim, z którego zwisała jak by to nazwać szmata? nie firanka? a mniejsza z tym ważne, że długie i także różowe.
     Cichutko wymknęłam się z tego pomieszczenia przeszłam do innego. Jest krzyknęłam w myślach zadowolona z siebie. Znalazłam się w gabinecie mojego zleceniodawcy. Duże pomieszczenie o czerwonych ścianach i dużym ciemnym biurkiem w środku, przy którym siedział łysy mężczyzna nie znów że taki stary, miał około czterdziestu lat. Nie zauważył mnie kiedy podeszłam go od tyłu. Po chwili stania powiedziałam:
     - Dzień dobry - mój lodowaty głos poniósł się echem po pustym, no prawie, pomieszczeniu. Facet odwrócił się przerażony i zbladł jeszcze bardziej widząc mnie. - Ja w sprawie zlecenia - dodałam.
    - Aa...ch - jąkał się - dobrze, proszę usiąść. - Mruknął trochę spokojniejszy, wskazując ręką krzesło.
    - Nie postoje. Tak więc o co chodzi? - spytałam lodowatym tonem.
    - Ach tak, ten chodzi o to że od jakiegoś czasu wszystkie moje karawany z produktami, zostają zniszczone na trakcie Minswell-Haste w tym lesie - wskazał, mapę, którą dopiero co wyjął z szuflady. - Chcę się dowiedzieć co się z nimi dzieje, a jeżeli będzie trzeba to pozbyć się przyczyny moich problemów- mówił to szybko, widać było że chce skończyć tę rozmowę jak najwcześniej.
    - Dobrze - miałam już wyjść kiedy on zawołał.
    - A wynagrodzenie?
    - Po robocie - odparłam i wyszłam...

CDN
~~~~~~~~~~~~~~~~~

No to pierwszy post po prologu mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu i znajdą się jacyś stali czytelnicy. Ten post to dedykacja dla Uni-chan, która był miła oddać mi telefon, który uprzednio zgubiłam w szkole(to nic, że aby go dostać z powrotem minęłyśmy się z pięć razy ;D)oraz dla *moments*. Miłego wieczora mietki i do zobaczenia ^v^

środa, 28 listopada 2012

Prolog

        Biegłam ile sił w nogach byle dalej od tamtego miejsca. Przedzierałam się przez chaszcze raniąc ręce i nogi. Suknia, którą miałam na sobie była cała w strzępach.
        Był piękny, słoneczny dzień, żar lał się z nieba zagrzewając powietrze do niemożliwych temperatur. Zimny wietrzyk bawiący się między koronami drzew nadawał ukojenie w taki parny dzień.
        Biegłam szybko oddalając się od "zamku". Nie było to nic nowego przynajmniej raz w tygodniu robię coś takiego i za każdym razem, jestem łapana przez naszego jakby go nazwać kamerdynera? ochroniarza? mniejsza z tym. Tego dnia pobiję swój rekord, ostatnio dobiegłam do polany teraz już mam ją za sobą.
        Nagle jak się o coś nie potknę, jak nie polecę do przodu, ryjąc twarzą o ściółkę. Spojrzałam na przedmiot, który spowodował mój wypadek. A, więc nie myliłam się powiedziałam w myślach. Otóż wywaliłam się o wyciągniętą stopę naszego... pracownika, wcześniej wspomnianego. Był to wysoki mężczyzna o ciemnej karnacji i czarnych oczach. Budową ciała pozazdrościł by mu nie jeden kulturysta. Na jego łysej przepraszam ogolonej głowie odbijały się promienie słońca.
        - Nowy rekord - powiedziałam szczerząc się. On niewzruszony podszedł i przewiesił mnie sobie przez ramię. - A ty jak zwykle małomówny - mruknęłam już się nie śmiejąc. Poklepałam go w łysą głowę - ojciec będzie dumny, że nie dałeś mi uciec.
        Resztę drogi szliśmy w ciszy, a raczej on szedł ja wisiałam bezwładnie na jego ramieniu, czekając jak z powrotem znajdę się w ponurym "zamku" bo tak nazywałam duży dwór, w którym mieszkam. Znów zostanę zmuszona do szycia, noszenia gorsetu, tych niewygodnych kiecek, uczenia się jak to powinna zachowywać się dama, no i gotować, ale to jednak lubię.
        W końcu las się skończył i wyszliśmy na duże podwórze z pięknymi krzakami w najróżniejszych kształtach i kwiatami itd.(za dużo wymieniania >.<). Słońce od razu gdy tylko znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni zaatakowało moją skórę. Życie albinosa jest takie trudne, nasz skóra jest potwornie podatna na promienie UV, co przeszkadza, zwłaszcza jeżeli mieszkasz w miejscu gdzie słońce świeci przez większą część roku.
         W końcu znaleźliśmy na ogromnej werandzie, z pięknie rzeźbionymi filarami. Kiedy tylko moje stopy dotknęły desek, przyleciała jedna ze służących, drąc się w niebogłosy:
         - Panienko Zu, panienko Zu - wnerwia mnie tą "panienką". Szczupła kobieta w prostej sukience z upiętymi czarnymi włos leciała w moją stronę. - Znowu panienka uciekła, lord będzie wściekły.
         - Mniejsza z tym - machnęłam ręką - ale ile razy mam ci powtarzać, że masz nie mówić mi "panienko" - mruknęłam.
         - Zu! - rozległ się wrzask, kory poniósł się w głąb lasu. Nagle zza zakrętu wyleciała, kobieta, była ona trochę przy kości, żeby nie powiedzieć gruba. Miała na sobie długą, bogato zdobioną suknie, szła majestatycznie w moją stronę, wypinając swój ogromny biust. Była niska, jej włosy zawsze upięte były w kok. Podleciała do mnie i złapała za ucho ciągnąc niemiłosiernie w stronę biura ojca - dziecko ile ja mam ci razy powtarzać, PRZESTAŃ UCIEKAĆ! - darła się na cały dworek. - Zaraz pogadasz sobie z ojcem zobaczymy co powie.
         - Mamo - jęknęłam, zgarbiona starając się by ucho mniej bolało - boli.
         - Cicho bądź. Gdybym ja coś takiego robiła... - przestałam jej słuchać, zawsze snuła takie wywody. Ciągnęła mnie przez bogato zdobiony przedpokój, do bólu obwieszony obrazami i ozdobiony złotem. Doszłyśmy do dużych dębowych drzwi, które dzieliły mnie od gabinetu ojca. Matka bez pukania wparowała do środka, podczas kiedy tata omawiał jakieś sprawy z nieznanym mi mężczyzną. Tata był osobą średniego wzrostu w podeszłym wieku. Ciemne przerzedzone włosy były starannie przylizane, a niebieskie tęczówki zdradzały jego mądrość.
         - Patrz co twoja genialna córka zrobiła- wrzasnęła, owy nieznajomy, osiwiały ze wszystkich stron, podskoczył na krześle z przerażenia. Matka wytargała mnie przed siebie i targała za ucho, chyba mi je oderwała ;.;. - znowu. - On tylko westchnął.
         - Przepraszam pana, resztę omówimy jutro - wyciągnął rękę do przerażonego faceta, ten szybko ją uścisnął i wybiegł jakby się paliło. - Melindo, proszę puść ją i uspokój się. - Kobieta mnie wypuściła, lecz o spokoju nie było mowy.
         - Ryszardzie jak mam się uspokoić spójrz na nią wygląda jak przybłęda - zagrzmiała.
         - Wyjdź proszę pogadam z nią - poprosił i zanim matka zdążyła coś powiedzieć podleciał do niej i wywalił za drzwi. Opadłam na krzesło. Biuro ojca było nawet przytulne duże okno, przez które do środka wpadały promienie słońca oświetlając białe ściany, duże biurko i ogromną biblioteczkę. On usiadł za biurkiem, spojrzał na mnie po czym wybuchnął śmiechem.
         - No co? - powiedziałam naburmuszona.
         - Wyglądasz co najmniej śmiesznie z tym błotem na twarzy - wykrztusił.
         - Nie wiesz że maseczki z błota dobrze robią na cerę? - spytałam śmiejąc się razem z nim. Dopiero po chwili mogliśmy rozmawiać.
         - Ale mogłaś przynajmniej dzisiaj sobie odpuścić - mruknął.
         - Spasowałam kiedy próbowali mnie udusić zakładając gorset - powiedziałam uśmiechając się, a on go odwzajemnił.
         - I co ja z tobą mam - westchnął.
         - Nie lubię tego wszystkiego. Źle się czuję zamknięta tutaj - nigdy nie opuszczałam dworu dalej niż dzisiaj. Z ludzi to widuje tylko moich rodziców, służbę i czasem się zdarzy, że spotkam któregoś ze wspólników ojca.
         - Dobra, dobra idź się przebrać i umyć - powiedział z rezygnacją.
         Wstałam z fotela i jak burza poleciałam do swojego pokoju. Przypuszczalnie pokojówki przygotowały już kąpiel.
         Leżałam rozwalona na łóżku, zastanawiając się nad swoim życiem. Jestem, jak już wspomniałam, albinoską, śnieżno białe włosy i jasna cera, które kontrastowały z krwisto czerwonymi oczami. Byłam inna niż wszyscy, miałam nienaturalnie długie uszy i wysoko osadzone kości policzkowe. Moi rodzice tak naprawdę nimi nie są, od początku zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem ich biologiczną córką. Mam szesnaście lat i jestem typem człowieka, który nie lubi siedzieć w jednym miejscu. Potrafię latać w tę i z powrotem bez przerwy, lecz jestem potworną ciamajdą, przynajmniej ja tak uważam... Moje dalsze rozmyślenia przerwał czyiś krzyk:
         - Zu kolacja.
         - Już idę - odparłam i pobiegłam na dół.

~~~~~~~~

         Coś jest nie tak, pomyślałam biegnąc przez las, jak zwykle uciekałam z domu, lecz od kąt tylko wyszłam miałam złe przeczucie. Stanęłam i nasłuchiwałam, nic cisza. Już zaczynało zmierzchać, więc od dawna powinnam być niesiona do domu przez Kamiego(ochroniarz, kamerdyner... nie mam zielonego pojęcia).
         Zawróciłam idąc pomału. Byłam jakieś dobrych kilka metrów od dworku kiedy to zobaczyłam. Jasna łuna oświetlająca ścianę lasu. Podeszłam bliżej i to co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Przede mną majaczyła nasza posiadłość, która była pożerana przez płomienie. Stałam jak wryta wpatrując się w płonący dom. Nagle zobaczyłam jakiś ruch z boku, spojrzałam tam i zobaczyła człowieka w czarnym płaszczu, na twarzy miał żelazną maskę, od której odbijało się światło wydzielane przez płomienie. W ręce trzymał miecz o lekko zakrzywionej klindze, z którego kapała krew. Przed nim leżały trzy ciała, nawet z tej odległości widziałam kto to jest. Upadłam na kolana, a po policzkach zaczęły spływać słone krople, które następnie spadały na trawę.
         Najbliższe mi osoby zostały zamordowane powiedziałam jak na dobitkę. Nie wybaczę tej osobie, nie wybaczę tego co mi zrobił. Wstałam z ziemi i spojrzałam tam gdzie stał morderca, lecz jego już nie było, zostały tylko trzy ciała i potworny smutek.

~~~~~~~~

         Stałam patrząc smutno na kilka świeżych grobów. Oczy znów zapiekły, lecz powstrzymałam łzy. Słońce jak na przekór wszystkiemu świeciło, radując wszystkich wokoło. Wszystkich prócz mnie. Uklękłam, pomodliłam się po czym powiedziałam:
         - Nie martwcie się dopadnę tego kto to wam zrobił powiedziałam, obiecuję - po policzku spłynęło mi kilka łez.
         Wstałam z ziemi, otrzepałam kolana i odwróciłam się zarzucając na głowę kaptur. Jeszcze raz odwróciłam się i spojrzałam za siebie na, groby stojące samotnie, na klifie ponad morzem mieniącym się wszystkimi kolorami w letnim słońcu.
         - Obiecuję szepnęłam i odeszłam...