niedziela, 9 grudnia 2012

2: "Jaskinia i chłopczyk"

     Tego dnia pogoda jakby chciała mi zrobić na złość nie dość, że temperatura była dobrze po niżej zera to jeszcze trafiła mi się potworna śnieżyca. Biała ściana wirujących gwiazdeczek pokrywała wszystko i wszystkich nie przeniknioną warstwą. Zaspy zwiększały się z minuty na minutę, utrudniając podróż. Mogło by się wydawać, że u góry siedzi ogromny olbrzym i rwie chmury zrzucające je na ziemię.
     Ja samotnie przedzierałam się przez góry tej "bitej śmietany" chcąc jak najszybciej znaleźć schronienie. Chłód przenikał przez materiał moich ubrań i powodował dreszcze, a jeżeli chodzi o palce u stóp i rąk to ich prawie nie czułam.
     Nagle na horyzoncie ledwo widoczny z tej odległości zamajaczyła jakaś ciemna kształt, ogromny ciemny kształt poprawiłam się. Wytężyłam wszystkie mięśnie i czym prędzej ruszyłam w tamtą stronę. Chwile później stałam przed obszernym wejściem do jaskini.
     - Zu, ty to masz szczęście dziewczyno - mruknęłam do siebie dumna ze swojego odkrycia.
     Owa jaskinia nie wyglądała zbyt zachęcająco. Mrok zalegający wewnątrz nie zapraszał do wejścia. Mimo wszystko z białego piekła wkroczyłam pomału do wnętrza pieczary. Ciemność pomału pochłaniała mnie i zadawała się przytłaczać swoją obecnością. To był mój żywioł mrok, nieprzenikniona ciemność, czerń oblewająca mnie ze wszystkich stron była moim bratem, nic nie mogło go zastąpić. Dlaczego? Ponieważ należę do rasy elfów, która od zawsze kryła się w mroku, nasze uszy są czulsze niż innych, nasz wzrok jest idealnie przystosowany do czerni nocy, a w słońcu są tylko zawadą.
      Napawając się tym, weszłam głębiej badając wnętrze jaskini. W końcu zdecydowałam, że to będzie najlepsze miejsce. Położyła swoje rzeczy na ziemi i zajęłam się przygotowywaniem ogniska.
      Dwie godziny później siedziałam przy niewielkim ognisku ogrzewając swoje zmarznięte kończyny i zajadając wyśmienity gulasz. Nie uśmiechało mi się rozpraszać zaległą tu ciemność, no ale trzeba się ogrzać za nim wyruszę dalej. Oparłam się o ścianę pieczary.
      Po chwili usłyszałam cichy szelest i coś jakby ktoś przejeżdżał żelazem po kamieniu. Momentalnie spięłam się i wytężyłam słuch, odgłos nie ustawał, a raczej się wzmógł i rozmnożył. Teraz już było ich co najmniej siedmiu. Położyłam rękę na rękojeści miecza i czekałam na najlepszy moment, nie poruszałam się, żeby mieć przewagę w zaskoczeniu.
      Nie musiałam długo czekać, już po chwili, jedna z bestii zbliżyła się na tyle, że w świetle ogniska jej zmodyfikowane ciało było aż nazbyt widoczne. Od pasa w górę kobieta, a pozostała część cielska należała do lwa. Teraz już byłam pewna co to jest. Otóż znajdowałam się w gnieździe sfinksów. Westchnęłam, nie były one znów, że jak genialnymi przeciwnikami, ale cała ich grupa mogła przysporzyć nie małych problemów.
      Tak więc to one musiały być sprawcami zaginięcia tych karawan mojego zleceniodawcy. Wstałam, wyciągając miecz z pochwy, a potwory jak jeden mąż warknęły groźnie.
      - Show must go on - powiedziałam uśmiechając się i rzucając w sam środek grupy monstrów. W ręce trzymałam nie dwa, ale jeden miecz, tak banda słabiaków nie zasługiwała na poznanie mojej najlepszej techniki walki. Cięłam, dźgałam, odskakiwałam w prawo w lewo mimo tych wszystkich czynności nie udało mi się wyjść z tego bez jakiejkolwiek rany. Parę zadrapań na policzku i ramionach, oraz mocno obolałe żebra, gdyż jedna z kreatur zdołała mnie dosięgnąć swoją ogromną łapą.
      Głowy spadały jedna po drugiej, krew zalała całą jaskinie a rozczłonkowane ciała walały się na jej dnie, a powietrze było ciężkie od odoru śmierci. Z obrzydzeniem starłam szkarłatną ciecz z ostrza i schowałam go z powrotem. Westchnęłam zdegustowana tym widokiem, podeszłam do plecaka i wyciągnęłam grubą, bardzo zniszczoną księgę. Zaczęłam kartkować stare stronice, które wydawało się, że rozpadną się w rękach, jak zwykle mrucząc swoją formułkę, która od zawsze towarzyszyła mi przy otwieraniu tego tomu:
      - Nienawidzę magi.
      W końcu znalazłam odpowiednią stronę i przeczytałam, dokładnie każdą literę:
      - Stevira heli(zniknijcie)
      Ciała uniosły się i po chwili nie było po nich śladu. Zerknęłam na siebie od stup do głów ociekałam posoką tych bestii. Westchnęłam:
      - Nie warto było. - Nagle do głowy przyszła mi pewna myśl - skoro jestem w gnieździe sfinksów to jakby się zastanowić to one uwielbiają ciepło, a zwłaszcza gorące źródła, a skoro osiedliły się w takim miejscu to gdzieś w pobliżu powinny być kilka cieplic(dop. aut. nie maiłam pojęcia jaki wstawić synonim, a ten jest trochę dziki, ale co poradzę xD). Nucąc pod nosem jakąś melodię. Ruszyłam jeszcze głębiej w trzewia pieczary. Szłam może pół godziny, kiedy powietrze zaczynało się robić cieplejsze i coraz bardziej duszne. Chwile później znalazłam się nad ogromnym jeziorem z którego unosiła się obficie para. Kucnęłam i zanurzyłam rękę w wodzie, była gorąca. Uśmiechnęłam się zadowolona. Nie czekając na zaproszenie zrzuciłam brudne ciuchy i zanurzyłam się w niej. Czułam jak pomału moje mięśnie się rozluźniają i w zmarzniętych kończynach znów zaczyna krążyć krew. Długo tak siedziałam mocząc się, ale w końcu wyszłam i wróciłam do obozowiska.
      Brudne ciuchy rzuciłam koło przygasłego ogniska, posłużą mi jako opał. Mogła bym je wyprać, ale już bym ich nie założyła, bo nienawidzę krwi i brzydzi mnie myśl, że mogła bym nosić coś co było w niej maczane. Wcześniej zabrałam ze sobą świeże ciuchy które teraz miałam na sobie. Zabrałam się za ponowne rozpalanie ognia.
      Po kilku nieudanych próbach w końcu udało mi się zapalić suche patyki. Usiadłam koło ognia dorzucając skrawki ubrań.
      - Jutro wracam po nagrodę i idziemy dalej - powiedziałam sama do siebie. Za każdym razem kiedy to robiłam czułam jak bardzo czasem brakuje mi kogoś z kim mogła bym porozmawiać, zwierzyć się, podróżować...
      - No weź się w garść kobieto, od kiedy ty jesteś taka wrażliwa? - powiedziałam z udawanym rozbawieniem, klepiąc się dłońmi po twarzy. Podciągnęłam kolana pod brodę, zakrywając się szczelnie płaszczem i opierając się w ten sposób zasnęłam.


~~~~~~

      Nie spałam już od dłuższego czasu. Obudziło mnie ciche szuranie i kroki, dziwnie brzmiące na tle kamienia. Kiedy przybysz był kilka kroków ode mnie, jednym szybkim ruchem wyciągnęłam miecz i przystawiłam mu go do gardła. Otworzyłam oczy i spojrzałam na osobę, która przeszkodziła mi w moim śnie. Z nie ukrywanym zdziwieniem zobaczyłam, że przede mną nie stoi jakiś złodziej, jak pierwotnie mi się wydawało, tylko na oko ośmioletni chłopczyk. Patrzył na mnie przerażonymi szmaragdowymi oczami wielkości spodków. Pospiesznie schowałam ostrze z powrotem.
      - Co ty tu robisz? - spytałam z troską, ponieważ był on brudny, a jako ubranie służyła mu zwykła szmata, a buty? on ich w ogóle nie miał. Ogólnie cała jego postawa prezentowała się nędznie, twarz umorusana błotem(zresztą jak całe jego ciało)wręcz błagała o kąpiel. Jasne, blond włosy sklejone w tłuste stronki, sklejone łojem i błotem wykręcały się we wszystkie strony. Jego niebieskie oczy wyglądały jak dwa kryształy, czyste, odbijające nawet najmniejszy promień światła, przypominały gwiazdy. W jego wzroku czaił się lęk, który krępował jego ruchy. Wtedy to spojrzenie przypominało wzrok małego szczeniaczka, który wpakował się w kłopoty i oczekiwał kary. 
      Osobiście rzadko ukazuje uczucia, od kiedy to się stało prawie nigdy... posmutniałam na to wspomnienie. Płonący dom, troje ludzi leżących w kałuży krwi przed wrotami... "Otrząśnij się warknęłam do siebie w myślach" potrząsnęłam głową pozbywając się resztek wspomnień i skupiając na stojącym przede mną chłopcu. 
      - Siadaj zaraz rozpalę ognisko - mówiłam robiąc mu miejsce, ale on się nie ruszył. - No mówię przecież klapnij sobie obok mnie. - Poklepałam miejsce obok siebie i wyszczerzyłam białe zęby w uśmiechu, którego on nie mógł zobaczyć z powodu kaptura, który miałam zarzucony na głowę. - W takim razie ty się rozgość, a ja pójdę po patyki na ognisko. - Wstałam i wyszłam z jaskini. Po kilku minutach wróciłam z całym naręczem badyli. Rozglądnęłam się za chłopakiem. On siedział cicho w koncie przyglądając mi się uważnie. Rzuciłam bagaż gdzieś w bok, biorąc trochę gałęzi i podchodząc do miejsca, w którym jeszcze nie dawno palił się zbawienny płomień ogrzewający wszystko i wszystkich nawet w najgorszy ziąb,
      Po chwili jaskinię oświetlił, wesoły płomyk, który syczał i lizał patyki, podrzucane przeze mnie. Złapałam za garnek i zrobiłam trochę mojego popisowego gulaszu.
      W tym czasie ten dzieciak patrzył na mnie, ani razu się nie odzywając. Kiedy danie było gotowe podsunęłam mu miskę, on spoglądał to na mnie to na pachnącą smakowicie zawartość miski. Niestety nie mógł się oprzeć mojej potrawie. Chwycił ją i chwilę później wysunął ją do mnie z powrotem prosząc o więcej.
      Zeżarł wszystko do ostatniej kropli. Mój gulasz ;.; Moje zdolności kulinarne widocznie sprawiły, że stał się śmielszy, gdyż podszedł bliżej ogniska, lecz i tak daleko ode mnie. Zerknęłam na niego, cały się trząsł z zimna. Sięgnęłam do plecaka i wyjęłam mój zapasowy płaszcz i rzuciłam mu go. Chłopak nie wiedząc co się dzieje zaczął szarpać się z materiałem, który wylądował na jego głowie, powodując chwilową utratę wzroku. Wyglądało to tak komicznie, że nie mogłam się powstrzymać i rechotałam jak głupia. Kiedy w końcu udało mu się wyzwolić spojrzał na mnie zły. Po czym wziął do ręki płaszcz i dokładnie się mu przyjrzał.
      - To zwykła peleryna załóż będzie ci cieplej - powiedziałam uśmiechnięta patrząc na niego. Chłopak zarzucił go sobie na ramiona i przykrył ze wszystkich stron, tak, że wystawała tylko płowa czupryna.
      - Jak masz na imię? - spytałam on się wzdrygnął i spojrzał na mnie, dziwnym wzrokiem. - Umiesz, chyba mówić? - zaśmiałam się, to było pytanie retoryczne. Wydawało mi się, że on nie rozumie tego co mówię. - zrobimy tak - odparłam zrezygnowana, uniosłam kciuk i pokazałam na siebie - Zu, a ty? - pokazałam na niego. Chyba nie zrozumiał, więc powtórzyłam tę czynność. - Zu, rozumiesz? Z-U, Zu - powtórzyłam kilka razy i przeliterowała, wydawało mi się, że załapał.
      - Darmar - odparł z dziwnym akcentem. Zmrużyłam oczy.
      - Więc jesteś Zorminem - powiedziałam w innym języku. Jak mogłam tego nie zauważyć. Zormini to rasa pół ludzi, pół zwierząt, a on ma doskonale widoczny koci ogon i te oczy, jak ja mogłam tego nie zauważyć?
      - Więc znasz nasz język - odparł zdziwiony.
      - Kiedy mieszkałam przez kilka lat w waszym kraju, ale co ty tu robisz? Przecież wasze państwo leży głęboko w lasach Amazonii, a aktualnie znajdujemy się gdzieś w gęstych lasach Europy.
      - To długa historia - odparł odwracając wzrok.
      - Mamy dużo czasu, opowiadaj.
      Na chwilę zapadła cisza. Chłopak najwidoczniej bił się z myślami czy może mi powiedzieć czy lepiej tego nie robić. Czekałam cierpliwie nastawiając wody na cherbatę. Nie musiałam na szczęście długo oczekiwać na jego historię.
      - No to było tak...

CDN
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Kolejny pościk, ludzie jestem taka dumna z niego, to jest chyba najlepszy post jaki napisałam, więc się cieszę. Pozdrawiam wszystkich i czekam na wasze opinie, papatki ludziska ^^