poniedziałek, 3 grudnia 2012

1: "Wigilia"

       Z nieba sypały się białe płatki opadając leniwie na zaśnieżone ulice. Słońce pomału znikało za horyzontem, sprawiając, że śnieg mienił się milionami diamentów, a niebo barwiło się na czerwono. Był 24 grudnia Boże Narodzenie, wigilia tego dnia wszyscy świętowali, bawili się zajadając najznakomitsze smakołyki. Tylko jeden samotny podróżnik snuł się ulicami miasta, którymi co jaki czas przebiegał przebiegali ulicą by jak najszybciej znaleźć się w swoich mieszkaniach, wraz z rodziną.
      Obcy miał na sobie długi czarny płaszcz, który miał już swoje lata, średniej wielkości plecak, w którym znajdował się cały jego dobytek oraz dwa całkowicie różne od siebie miecze, który wraz z plecakiem spoczywał na plecach podróżnika.Mroźny wiatr przyprawiający innych o dreszcze bawił się kapturem, nasuniętym na głowę, tajemniczej postaci.
      Mimo iż zimno przenikało mnie do szpiku kości nie okazywałam tego szłam dalej szukając wzrokiem jakiejś karczmy. Dopiero jutro miałam zamiar pójść do zleceniodawcy po szczegóły misji. Trafiłam mi się bardzo dobrze płatna praca, a teraz bardzo tego potrzebowałam. Przyglądałam się ukratkowo każdemu domu z osobna by nie przeoczyć przedmiotu mojego zainteresowania. Zerknęłam właśnie w jedno z okien, w którym zobaczyłam latające w tą i z powrotem dzieci śmiejące się głośno, dwoje rodziców rozradowanych widokiem swoich dzieci stawiało na stole najrozmaitsze dania. W głębi domu stała wysoka choinka z szyszkami i palącymi się wesoło świecami. Poczuł ukłucie w żołądku i oczy zapiekły mnie.
      Dlaczego to wszystko musiało się tak potoczyć powiedziałam w myślach odwracając wzrok i idąc dalej. Nienawidziłam tamtego domu zawsze chciałam się stamtąd wyrwać, ale nie w taki sposób nie za taką cenę. Mimo wszystko kochałam moich rodziców, kochałam te nierozgarnięte służące i Kamiego, którego funkcji nie znam do dziś.
      W końcu ujrzałam karczmę, wyglądała naprawdę przyzwoicie, w porównaniu z tą, w której zatrzymałam się ostatnio. Zdrapane ściany, w powietrzu unosił się odór potu i dymu, oberżysta wycierał brudne kufle, uświnioną szmatą przez co były one w jeszcze gorszym stanie niż wcześniej, a pokoje... jednym słowem masakra. Śmierdzący siennik, w którym mieszkały pchły i pluskwy, byłam tam jedną noc, dziękuję za więcej.
      Już od ponad roku prowadzę takie życie, wędruję to tu to tam, co jakiś czas znajdzie się jakaś robota, ale moim głównym celem jest znalezienie morderców moich rodziców, o tego nigdy nie zapomnę to jest mój pryiorytet, zemsta.
      Weszłam do środka, czemu towarzyszył cichy brzęk dzwonka, od razu czując ciepło bijące z paleniska. Podeszłam do kontuaru i przestępując z nogi na nogę, by szybciej się ocieplić, czekałam na właściciela. Za mną na schodach rozległy się kroki odwróciłam się i zobaczyłam pulchną kobietę w pięknej sukni świątecznej. Widząc mnie stanęła jak wryta, każdy tak reaguje, ponieważ nigdy nie ściągam kaptura przy ludziach, a będąc albinosem, mam jasną cerę białe włosy i krwisto czerwone tęczówki. Moje oczy wraz z czarnym płaszczem i kapturem zsuniętym na głowę robiło nie małe wrażenie. No bo kto by się nie wystraszył obcej osoby w dziwnym stroju i jarzących się czerwonych tęczówek, spoglądających lodowato spod kaptura.
      Kobieta zaczęła się jąkać przerażona:
      - T..t..ak?
      - Chciałbym wynająć pokój - odparłam lodowato, zaraz padnę ze śmiechu, uwielbiam reakcję ludzi na mój widok.
      - O...o... czywiście p... p... roszę za...za... mną - odparła ledwo trzymając się na nogach z przerażenia.
      Ruszyłam za kobietą na schody, zostawiając pustą salę z palącym się w palenisku ogniem. Szłyśmy szerokim korytarzem z wieloma różnymi drzwiami, w końcu zatrzymała się przy jednych.
      - P...prosz... proszę zacz...ekać - wyjąkała i zniknęła w innym pomieszczeniu. Po chwili wybiegła niosąc klucz - proszę - powiedziała słabo.
      - Ile za jedną noc?- spytałam z lodowatym spokojem.
      - Dw... dwa złota - odparła.
      - Dobrze, o której kolacja?
      - Przyniosę ją o osiemnastej - powiedziała i zniknęła w jednym z pomieszczeń.
      Kocham to w duszy zwijałam się ze śmiechu. Włożyłam klucz do zamka i przekręciłam rozległo się ciche kliknięcie. Uchyliłam drzwi i niczym duch weszłam do środka, padłam zmęczona na łóżko. Zdjęłam plecak i położyłam go koło posłania, a dwa miecze obok poduszki. Wpadłam już w taki zwyczaj nie rozstaję się z nimi. Dostałam je od krasnoludów za pomoc w pozbyciu się darhounów z ich kopalni, były to stworzenia wielbiące tunele, żywiły się mięsem, pożerały wszystko i wszystkich. Miały ciemną skórę i długie pazury, były prawie całkowicie ślepe lecz słuch doskonały, duże małżowiny uszne pozwalały na usłyszenie nawet najdrobniejszego szmeru. Ich postura była lekko zbliżona do człowieka, lecz to tylko złudzenia. Te miecze były darem od krasnoludów, najznakomitszych kowali na świecie, dlatego dbałam o nie jak najbardziej. Były one z tak zwanej elfiej stali, ponieważ w odpowiednich rękach stawał się twardy jak elfy, lecz tak się tylko mówi, stworzenia najdoskonalsze ze wszystkich na świecie. Nie są one widywane, ponieważ chowają się przed ludźmi, a to dlatego iż od małego wpajano im zasadę, że z takimi podrzędnymi rasami nie warto zawierać jakichkolwiek kontaktów, są oni tylko skutkami ubocznymi Bogini Muny, stworzycielki wszystkiego co istnieje na świecie.
      Należę do tej rasy lecz rodzice nauczyli mnie jak powinien zachowywać się normalny człowiek, a ten punkt myślenia jaki przedstawiają "najwspanialsze na świecie stworzenia" jest zły.
      Z ciągnęłam płaszcz i ułożyłam się wygodniej, po chwili odpłynęłam w objęcia Morfeusza.
      Z drzemki wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi, wstałam zarzuciłam płaszcz i podeszłam otworzyć. W progu stała blond włosa dziewczyna na oko szesnastoletna, byłam od niej wyższa o głowę, choć do wysokich nie należę. Spoglądała zawstydzonym wzrokiem to we jedną to w drugą stronę.
      - Yyyy... ten no, pańska kolacja - powiedziała podsuwając mi pod nos tacę.
      - Dziękuję - odparłam chłodno i już miałam zamknąć drzwi kiedy ta dziewczyna, powiedziała:
      - Nie potrzebujesz czegoś jeszcze? - spytała na jednym tchu, nie bała się, czyli, że wpadłam jej w oko, westchnęłam, takie trudne przypadki zdarzają się rzadko, ale jednak to już trzeci raz.
      - Nie - mruknęłam i już miałam zamknąć drzwi kiedy ona dodała:
      - To jeżeli będzie ci coś potrzebne to proszę wołać - mówiła, a w jej głosie słychać było nadzieję. Zatrzasnęłam i podeszłam do małego stolika znajdującego się na środku pokoju. Rozglądnęłam się, było tu przytulnie ściany pomalowane na jasny kolor, gdzieś tam wisi obraz, z prawej komoda ze sztucznymi kwiatkami. Klapnęłam na krzesło zrzucając po drodze okrycie i zaczęłam zjadać wszystko z talerza nie patrząc nawet na jego zawartość.
      Na tym świecie jest jeszcze jeden paradoks, dla którego muszę ukrywać swoją płeć, otóż każda samotnie podróżująca kobieta jest uważana za czarownice. Może brzmi śmiesznie, ale tak nie jest właśnie z tego powodu w ciągu trzech lat wymordowano 10 tyś kobiet, może i błahostka, ale kiedy ktoś widzi, że jakaś pani wędruje samotnie do miasta obok już jest skazana na śmierć. Dlatego muszę udawać kogoś kim nie jestem.
      Skończyłam jeść, ściągnęłam buty i nienadające się do spania skórzane spodnie. Przeważnie chodziłam w bluzce, ze skóry z krótkim rękawem, nie dopasowaną idealnie do tali i podobne spodnie, pod koszulką zawsze miałam bandaż, którym oplatałam klatkę piersiową by zakryć piersi, które i tak niebyły duże. 

~~~~~~

     Wstałam jeszcze przed pierwszymi promieniami słońca, podeszłam do komody, na której stała miska i dzban z wodą. Obmyłam twarz i zebrałam swoje rzeczy. Wyszłam cicho z pokoju. Byłam mistrzem w poruszaniu się w ciszy, byłam jak duch, nawet najbardziej skrzypiąca podłoga nie wydawała żadnego dźwięku pod moimi stopami.
     Zeszłam po schodach na dół, palenisko nie płonęło co oznaczało, że gospodarze jeszcze śpią. Podeszłam do lady i położyłam trzy złote monety, to było za dużo, ale kogo to obchodzi(dop. aut.:dwie złote monety to tyle ile sto złoty, a srebrne to jeden złoty, zdzierstwo w tych knajpach ;P). Wyszłam na pogrążoną w mroku ulicę i zaczęłam iść w stronę, rynku miasta.
     Kilka minut później stałam przed wielką rezydencją, zdobioną złotem i pięknymi rzeźbieniami. Poszłam na tyły posiadłości i przyjrzałam się jej uważnie, koło domu rósł duży dąb o rozłożystej koronie, dotykającej domostwa. Podeszłam do niego i zaczęłam wspinać się po konarze do góry. W końcu znalazłam się przy jednym z okien, wyjęłam mały nóż myśliwski z cholewki buta i otworzyłam je, wślizgnęłam się do środka i rozejrzałam. Gdzie nie spojrzeć tam różowe króliczki, misie i inne bzdety. Na ścianach widniała różowa tapeta kolorowe pluszaki. W centrum stało ogromne, okrągłe łóżko z pościelą o tym samym kolorze co reszta pokoju, a nad nim znajdował się baldachim, z którego zwisała jak by to nazwać szmata? nie firanka? a mniejsza z tym ważne, że długie i także różowe.
     Cichutko wymknęłam się z tego pomieszczenia przeszłam do innego. Jest krzyknęłam w myślach zadowolona z siebie. Znalazłam się w gabinecie mojego zleceniodawcy. Duże pomieszczenie o czerwonych ścianach i dużym ciemnym biurkiem w środku, przy którym siedział łysy mężczyzna nie znów że taki stary, miał około czterdziestu lat. Nie zauważył mnie kiedy podeszłam go od tyłu. Po chwili stania powiedziałam:
     - Dzień dobry - mój lodowaty głos poniósł się echem po pustym, no prawie, pomieszczeniu. Facet odwrócił się przerażony i zbladł jeszcze bardziej widząc mnie. - Ja w sprawie zlecenia - dodałam.
    - Aa...ch - jąkał się - dobrze, proszę usiąść. - Mruknął trochę spokojniejszy, wskazując ręką krzesło.
    - Nie postoje. Tak więc o co chodzi? - spytałam lodowatym tonem.
    - Ach tak, ten chodzi o to że od jakiegoś czasu wszystkie moje karawany z produktami, zostają zniszczone na trakcie Minswell-Haste w tym lesie - wskazał, mapę, którą dopiero co wyjął z szuflady. - Chcę się dowiedzieć co się z nimi dzieje, a jeżeli będzie trzeba to pozbyć się przyczyny moich problemów- mówił to szybko, widać było że chce skończyć tę rozmowę jak najwcześniej.
    - Dobrze - miałam już wyjść kiedy on zawołał.
    - A wynagrodzenie?
    - Po robocie - odparłam i wyszłam...

CDN
~~~~~~~~~~~~~~~~~

No to pierwszy post po prologu mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu i znajdą się jacyś stali czytelnicy. Ten post to dedykacja dla Uni-chan, która był miła oddać mi telefon, który uprzednio zgubiłam w szkole(to nic, że aby go dostać z powrotem minęłyśmy się z pięć razy ;D)oraz dla *moments*. Miłego wieczora mietki i do zobaczenia ^v^

1 komentarz:

  1. Dziękuję za dedykację i proszę, byś dbało o swój telefon. Nie wiadomo czy następnym razem byś go odzyskała. No i cudeńko. Zapowiada się naprawdę ciekawie, więc niecierpliwie czekam na więcej. No to weny i pozdrowionka, a także do jutra w szkole.
    PS. Mam nadzieję, że uczyłaś się trochę biologii...

    OdpowiedzUsuń